Marka Cartier znana jest z eleganckiej biżuterii tworzonej z najszlachetniejszych i najdroższych kamieni, a także z zegarków i akcesoriów najwyższej jakości. Perfumy weszły do jej oferty od 1981 roku. Swoim symbolem Cartier uczynił panterę – nie bez przyczyny- jest piękna, tajemnicza, fascynująca. Od 100 lat motyw pantery towarzyszy jubilerskim kreacjom Cartier. W 2014 roku wydane zostały perfumy, które wizerunek pantery zamykają w postaci pięknego flakonu i podkreślają w nazwie zapachu. Dziś zatem recenzja La Panthere.
Otwarcie zapachu jest trudne w odbiorze, tylko prawdziwi miłośnicy szypru mogą się w nim rozsmakować. Pierwsze nuty wkręcają się w zmysł powonienia dość ostro i bez żadnego ostrzeżenia. Nuty głowy odbieram jako wytrawne, cierpkie i gorzkie. Moje doznania związane z gorzkim smakiem kojarzą mi się ze startą skórką cytryny i jej białym miąższem. Tymczasem okazuje się, że cytryny wcale tu nie ma, a są za to truskawka, rabarbar, bergamotka, suszone owoce i anyż. To mocne uderzenie jest konkretnym wstępem, ale to dzieje się potem warte jest poznania, bo do gry wchodzą zielone i białe nuty, pojawiają się na jakiś czas po to, aby przejść łagodnie w lekką kremowość. Dzieje się to oczywiście za sprawą gardenii, która zmiękcza kompozycję i czyni ją łagodniejszą i łatwiejszą w odbiorze. To gardenia upajająca i podana w piżmowej otoczce. Wyczuwam tu także mech dębowy i skórzane akcenty, które składają się na bazę kompozycji, ale też mocno nadają ton całości. Ta faza zapachu jest wytworna, elegancka i ujmująca. Kiedy zapach osiada na skórze staje się bardziej przytulny, oswojony i z dzikiej ostrej pantery przeistacza się w mruczącego, choć nadal dzikiego kota, takiego który ciągle chodzi własnymi drogami, niezmiennie poruszając się z gracją i kocią zwinnością.
Moja pierwsza myśl przy testowaniu tych perfum była taka, że to po prostu wytworny, maksymalnie elegancki szypr. I to jest prawda, perfumy są majestatyczne, wytrawne, ale też niełatwe. A przy tym wszystkim są jeszcze zwierzęco drapieżne. Wyobrażam sobie, że nosi je kobieta władcza, taka która rządzi i potrafi nakazać coś innym jednym skinieniem palca. W wypielęgnowanej dłoni trzyma złotą łańcuszkową smycz, a u jej stóp leży dzika pantera z dumnie podniesioną głową i przymrużonymi, zielonymi jak szmaragdy oczami. Tylko kobieta silna i władcza jest zdolna oswoić dziką naturę drapieżnika. Taki obraz jest spójny z zapachem i jego nazwą, a także z kunsztownym flakonem. Bo to perfumy nie dla każdego, ale za to z wielką klasą. Ci którzy zdobędą się na odwagę, by je nosić nie pożałują takiej decyzji.
Na koniec dodam, że marka Cartier właśnie wypuściła na rynek limitowaną edycję La Panthere Celeste, której flakon oprószony jest świątecznymi iskrami, a ukryty w opakowaniu ozdobionym wstęgą i kokardą.
Twórcą zapachu jest Mathilde Laurent.
Nuty głowy: truskawka, rabarbar, suszone owoce, bergamotka, anyż
Nuty serca: gardenia, kwiat pomarańczy, gruszka, róża i ylang-ylang
Nuty bazy: piżmo, mech dębowy, paczula i skóra.
Znacie perfumy La Panthere marki Cartier?